poniedziałek, 2 listopada 2015

Haosiowy pamiętnik. Wyznań część pierwsza.

Muszę się komuś wygadać, czasem zwierzyć, a nie mam kogo. Wpis na blogu to dobry sposób na to.


Przez całą drogę towarzyszyły mi słowa, którymi gęsto zapisane były lekko zgniecione kartki nowo zakupionej powieści. Z nimi w duecie grały melodie ulubionych utworów, wydobywające się z białych słuchawek podłączonych do jednej z nowszych wówczas Noki. Nie odrywałam oczu nawet na chwilę, ignorując malowniczy, jesienny krajobraz zza okna. Drgnęłam, więc zaskoczona, gdy Matka trzasnęła drzwiami  z przodu, a Siostra dotknęła ramienia, by ją przepuścić. Dotarliśmy do Bąkowej Góry. Zamknęłam książkę, poprzednio zaznaczając w którym momencie zakończyłam i otworzyłam drzwi. Miałam wysokie półbuty śmiało dodające około piętnastu centymetrów, więc lekko się zachwiałam czując nierówny grunt pod stopami. Przytrzymałam Siostrze drzwi, wysłuchując jak Ojciec zamyka swoje po drugiej stronie niebieskiego Vivaro. Odeszłam od pojazdu, by z niewielkiego pagórka mieć widok na cmentarz.
Uwielbiałam ten widok. Przyjeżdżaliśmy tu raz do roku, zawsze na przełomie października i listopada, z okazji wszystkich świętych. Miejsce zmarłych wydawało się wtedy jeszcze piękniejsze niż zwykle. Bąkowski plac otoczony był gęstym lasem, który zawsze na jesienną porę zmieniał swoje ubarwienie, tworząc piękną mozaikę kolorów. Liście dodatkowo łączyły się z ceglanym murkiem, ogradzającym teren ze wszystkich stron. Weszliśmy przez pomalowaną na czarno bramę, a ja  kątem oka spojrzałam na niemiło wyglądającego pracownika jakiegoś sklepu ze zniczami. Zawsze tu był. Przyjeżdżał takim białym busem, otwierał boczną klapę, ukazując metalowe półki. Na nich zawsze ustawione były znicze, a przed siedzącym na białym stołeczku mężczyzną stały różne wiązanki.
Cmentarz nie był duży, a do tego między grobami było sporo miejsca. Chowano tu ludzi z małych miejscowości, więc małe było zapotrzebowanie. Te same nazwiska, te same zdjęcia, te same nagrobki. Lata śmierci głównie sprzed dwa tysięcznego roku. Czasami miałam wrażenie, że na tym cmentarzu czas zatrzymał się minimum siedemnaście lat temu. Kierując się w stronę grobu Dziadka spotkaliśmy może trzy rodziny. Wszyscy stali blisko grobów sprzątając, wycierając płynami zdjęcia. Nie było jeszcze wszystkich świętych. Przyjechaliśmy wyjątkowo tydzień wcześniej, ponieważ pierwszego listopada Siostra wyjedzie znów studiować do Finlandii. Kiedy dotarliśmy do grobu, szybko zmówiłam modlitwę.
 Nigdy nie przyjeżdżaliśmy tutaj w takim gronie, czułam się trochę dziwnie. Ojciec w Bąkowej górze nie był chyba pięć lat, zawsze wymawiając się brakiem miejsca w  aucie. Zwykle przyjeżdżaliśmy tutaj ja, Mama, Wujek, który zawsze na swojej półłysej głowie miał czapkę i zawsze ją zdejmował, gdy tylko docierali do grobu, czasem Rafał, syn tego Wuja, i Monika bądź Marcin. Rodzeństwo, tak na zmianę. Tym razem nie wyszło bo Wujek był na uczelni, studiował zaocznie matematykę, więc mieli wybrać się w piątkę. Nie wyszło, bo Brat dnia wczorajszego znów się opił, naćpał, wolała, nie wnikać, i rano się źle czuł. Do tego pokłócił się z Matką, ale ostatnimi czasy nie potrafili rozmawiać normalnie. Brat wpadł w ten cały ciąg, choć teoretycznie radził sobie dobrze na studiach we Wrocławiu. Może tam nie brał, tylko wracając do Piotrkowa zahaczał oto niepoprawne towarzystwo?
Rodzice i Siostra pozapalali cztery znicze i włożyli przywieziony z rodzinnej kwiaciarni bukiet w drewniany stojaczek. Rozmawiali normalnie, uśmiechając się, jakby kłótnia Matki z Bratem wcale się nie wydarzyła parę chwil wcześniej. Odeszłam od grobu, nie znałam nawet Dziadka, idąc tam dalej. Bliżej murka na który jak byłam mała wskakiwałam i patrzyłam radośnie jak daleko nad ziemią jestem. Przed oczami mignęła starsza pani, goniąca bliźniaków. Zatrzymałam się, ciężko wzdychając.
Kiedyś wszystko było łatwiejsze. Kiedyś jeździli do Bąkowej Góry, rozmawiali i uśmiechali się szczerze, a Wujek zdejmował swoją czapkę w geście zakłopotania, bo ów łysina zawsze bawiła małą Natalkę. Małą mnie. Kiedyś zostawialiśmy Marcina z Tatą w domu,  a oni wcale się nie kłócili, a Brat zamiast palić czy ćpać, grał w nożną na boisku starej podstawówki. Mama nie krzyczała nigdy, tylko czasem na Ojca, ale Rodzice w każdej rodzinie się czasem kłócili.
Kiedyś wszystko było jak w bajce.
Albo kiedyś niczego nie rozumiałam.
Wróciłam z powrotem do grobu, gdy Mama skończyła modlitwę. Tata schował zapałki do kieszeni, a Siostra prędko wysłała jakiegoś smsa do Kamila, jej chłopaka. Kiwnęli do siebie głowami. Szłam parę kroków przed nimi, wbijając dłonie do kieszeni czarnego płaszcza. Rozglądałam się wkoło, przyglądając grobom. Każdy krył jakąś historię. Mniej, lub bardziej dramatyczną. Każdy był pamiątką czegoś szczęśliwego, czegoś smutnego, czegoś… prawdziwego. Oni wszyscy też kiedyś dostaną taki grób i ich ciała też będą kiedyś takim symbolem. Moje też się nim stanie. Symbolem życia, które ma swój koniec.
- Jedziemy do Ciotuni?  - usłyszałam głos Siostry, kiedy dotarliśmy już do pojazdu.
Ostatni raz spojrzałam na piękny cmentarz, otwierając drzwi i przepuszczając Monikę. Sama wsiadłam druga.
- No wypada do niej zajrzeć – stwierdził Tata. Ten, który zawsze potrafił polepszyć samopoczucie. Nie boczył się tyle co Matka i nie kłócił się o każdy ruch Brata.
- Pojedźmy do niej. Zawsze jeździmy – podjęłam, wyciągając telefon. – Ucieszy się.
Matka kiwnęła tylko głową, Ojciec ruszył.
Ta książka jest genialna. Nie mogę uwierzyć, że sądziłaś, że mnie nie wciągnie.
Sms o takiej treści wysłałam do swojej przyjaciółki, spoglądając na leżącą obok książkę. Okładka Fangirl była według mnie cudowna. Treść powieści tak samo. Kiedy ją kupiłam w Matrasie z dwudziestu procentową zniżką  z firmy Avon, Kinga sądziła, że to nie jest mój typ. Że rzucę ją w kąt. Miała prawo tak podejrzewać, przez ostatnimi czasy zakupione pozycje autorów takich jak Jesbo, Coben, Patterson, czy King, ale książka okazała się trafić w moje gusta. O dziwo.
Czułam się jakoś… powiązana z Cath, główną bohaterką. Odludek, książko maniak, pisarka fanfiction. Byłam osobą, która nie tyle co nie lubiła ludzi, ale bała się z nimi wiązać.

Oparłam głowę o szybę obserwując krajobraz Bąkowej Góry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz